Czy owocem cierpienia może stać się dobro, zmiana?
Joanna Pełdiak
W duchu pokutnym, 29 marca 2014 r. przeżywaliśmy kolejną nowennę ku czci bł. Jana Pawła II. Odnosząc się do Ewangelii, z czwartej niedzieli Wielkiego Postu, mówiącej o uzdrowieniu niewidomego od urodzenia, ks. Proboszcz w homilii podjął temat cierpienia. Po krótkim ukazaniu biblijnego spojrzenia na ten problem, przypomniał trudne momenty z życia błogosławionego Papieża, wskazując na potrzebę łączenia naszych cierpień z męką Chrystusa.
W kontekście tej Liturgii Słowa, warto zastanowić się szerzej nad sensem ludzkiego cierpienia.
Dla wiernych Kościoła katolickiego, okres Wielkiego Postu, to szczególny czas, zadumy, jałmużny i nawrócenia. Czas oczekiwania, odmierzany mistycyzmem kolejnych stacji Drogi Krzyżowej, zostaje nam co roku dany i zadany na nowo, aby zajrzeć w głąb samego siebie i namacalnie dotknąć odkupieńczej tajemnicy i zbawczej mocy cierpienia. W owej tajemnicy odkrywamy cząstkę naszego jestestwa.
„Nie miał On wdzięku ani też blasku,
aby na Niego popatrzeć […]
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce,
każdy z nas się obrócił ku własnej drodze,
a Pan zwalił na Niego
winy nas wszystkich”. (Iz 53, 2-6)
Rozważając mękę Jezusa, próbujemy znaleźć odpowiedź na odwieczne pytanie o sens ludzkiego cierpienia. Dla człowieka temat cierpienia, choroby, znoszenia bólu w jego wymiarze cielesnym i mentalnym, pozostaje zawsze nieodgadniony. Niektórzy upatrują w trudach egzystencji, karę za wyrządzone krzywdy, inni, żyjący zgodnie z przykazaniami Bożymi, pytają: Dlaczego właśnie ja? Dlaczego to dotyka moją rodzinę? Jednak w obliczu postaci Hioba, który zostaje doświadczony wielorakim cierpieniem, bez swojej winy, wszelkie pytania o moralny sens cierpienia pozostają bez odpowiedzi.
W Ewangelii według Św. Jana czytamy, jak uczniowie pytają Jezusa: „Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice? Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże. Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać. Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata”.
Tak więc, cierpienie staje się udziałem niewinnego. Trudno nam, zwykłym śmiertelnikom przeniknąć jego zasadność, tym trudniej, jeśli chorują lub cierpią dzieci, osoby niewinne, bezbronne. Cierpienie Chrystusa jest również niezawinione i dobrowolne i choć modląc się na Golgocie, próbuje tak po ludzku „oddalić od siebie ten kielich”, to jednak bezgraniczne zaufanie i posłuszeństwo woli Ojca oraz świadomość posłannictwa, każą mu umierać za tę jedyną Prawdę, stanowiącą fundamentalne podłoże naszej wiary: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”.
Jan Paweł II w Liście Apostolskim Salvifici Doloris, mówi: „Aby móc poznać prawdziwą odpowiedź na pytanie „dlaczego cierpienie”, musimy skierować nasze spojrzenie na objawienie Bożej miłości, ostatecznego źródła sensu wszystkiego, co istnieje. Miłość jest też najpełniejszym źródłem sensu cierpienia, które pozostaje zawsze tajemnicą: zdajemy sobie sprawę, że wszelkie nasze wyjaśnienia będą zawsze niewystarczające i nieadekwatne”.
Wyraz owej bezwzględnej miłości, ludzkość otrzymała w ofierze Chrystusa na krzyżu, tam również, na drzewie krzyża zawisła odpowiedź. Czy potrafimy ją odczytać? Czy dzisiaj my, ludzie zatopieni w wirtualnym dobrobycie cudów XXI wieku, jesteśmy gotowi odpowiedzieć na wezwanie Chrystusa do bezinteresownej miłości, której źródło wypływa z krzyża? Czy potrafimy uwierzyć, że nasze cierpienie i cierpienie naszych bliskich, może stać się częścią zbawczego odkupienia całej ludzkości?
Człowiek Krzyża, Jan Paweł II, który przez cały swój pontyfikat był wręcz zespolony z krzyżem, stał się on symbolem jego Piotrowej posługi, podczas ostatniej w swoim życiu Drogi Krzyżowej, czyni wymowny znak, całując i tuląc drzewo krzyża do swojego serca. W jednej ze swoich wypowiedzi, przekonuje, że: „Krzyż Chrystusa jest najdoskonalszym objaśnieniem sensu cierpienia oraz jego wartości w życiu i historii… Krzyż jest też wezwaniem do odpowiedzi miłością na miłość. Nie zawsze jesteśmy w stanie znaleźć w planach Bożych odpowiedź na pytanie dlaczego cierpienie znaczy drogę naszego życia. Dzięki jednak wierze możemy osiągnąć pewność, że chodzi tu o plan miłości, w którym cała ogromna gama , małych i dużych, zmierza do całkowitego złączenia się w jednym Krzyżu”. Czerpać naukę z krzyża, zbroczonego krwią niewinnego istnienia, jakże to bliskie tym, którzy choć na moment doznali tej „łaski” obcowania, tak namacalnie z chorobą, cierpieniem własnym lub bliskich osób. Trudny to czas, w którym staramy się przeniknąć umysłem ów Boży plan. Na próżno… Uczymy się więc obcować z inną, a przecież naszą rzeczywistością, z cierpieniem, oswajać stratę w jej wielorakim wymiarze… Patrząc na śmierć innych, a przecież takich jak my, uczymy się dziękować za każdy kolejny dzień, w którym możemy tulić w ramionach ukochaną osobę. Tam, gdzie jest realne zagrożenie ludzkiego życia nie ma lamentu i zawodzeń, ale są konkretne starania o każdy następny dzień przeżyty godnie w zdrowiu. Siłą w zmaganiach okazują się proste, szczere ludzkie rozmowy, gesty o które tak trudno we współczesnym świecie. Te świadectwa uczą pokory, a bezradność wobec zaistniałej sytuacji już na zawsze oswaja lęki… Wiara staje się tarczą. Doświadczenia bólu, strachu o życie, choroby, już nigdy nie pozostawiają człowieka takim samym. Stajemy się inni, a może właśnie wtedy, na tej drodze przemiany, jesteśmy najbliżej ideału, którym sycimy nasze zrozpaczone serca. Właśnie wtedy, kiedy jesteśmy zdolni oddać własne życie, aby ocalić inne, najbardziej jednoczymy się z cierpiącym za nas Chrystusem. Cierpienie nigdy nie jest dobre, swymi korzeniami zawsze dotyka zła. Jednak owocem cierpienia może stać się dobro, zmiana, dzięki której, choć w niewielkim procencie, będziemy mogli uchwycić sens naszego istnienia.
Jerzy Stuhr, słynny polski aktor, dotknięty śmiertelną chorobą, podczas leczenia podejmuje próbę zastanowienia się nad tym, co dała mu choroba i pisze: „Ta choroba uczy mnie pokory. Nie pogodzenia się z losem, ale pokory wobec majestatu życia i śmierci. Ta choroba nauczyła mnie tolerancji. Na każdego bliźniego będę patrzył już przez pryzmat bólu lub strachu przed nim i będę go rozumiał. Ta choroba ukazała mi piękno życia, mojego życia. Dała mi siłę, aby tego nie stracić. Ta choroba pokazała mi, jak bardzo jestem kochany przez moją żonę i dzieci…Ta choroba (…) pokazała mi, jak wielu ludzi po prostu mnie lubi”.
Wykorzystajmy więc, ten dany nam czas, zwłaszcza wielkopostny, aby prześledzić drogę krzyżową naszego życia. Czerpmy naukę z krzyża. Pomyślmy o wszystkich zaliczonych upadkach i o energii powstawania na nowo. Bo przecież w tym „dźwiganiu”, kumulują się największe pokłady Nadziei… Wzór do naśladowania mamy w naszym Wielkim Patronie, Papieżu Janie Pawle II, naśladowcy Chrystusa, którego całe święte życie było jednym wielkim przesłaniem, jak godnie znosić trudy bólu i ułomności. Pokazał to nam, jak Chrystus, na Sobie Samym. Jego słowa, niech będą otuchą, w czasach próby i ukojeniem w chwilach rozpaczy: „…Tak, Krzyż jest wpisany w życie człowieka. Kto próbuje usunąć go ze swojego życia, nie zna prawdy ludzkiej kondycji. Tak jest! Jesteśmy stworzeni do życia, ale nie możemy usunąć z naszej indywidualnej historii cierpienia i trudnych doświadczeń. (…) Rozpowszechniona dziś powierzchowna kultura, która przypisuje wartość tylko temu, co ma pozór piękna i co sprawia przyjemność, chciałaby wam wmówić, że trzeba odrzucić Krzyż. (…) Jeżeli Krzyż zostaje przyjęty, przynosi zbawienie i pokój (…) Bez Boga Krzyż nas przygniata; z Bogiem daje nam odkupienie i zbawienie. (…) Weź Krzyż!, przyjmij go, nie pozwól, aby przygniotły cię wydarzenia, ale z Chrystusem zwyciężaj zło i śmierć! Jeżeli z Ewangelii Krzyża uczynisz program swojego życia, jeżeli pójdziesz za Chrystusem aż na Krzyż, w pełni odnajdziesz samego siebie!”.